Witajcie w półświatku Melbourne, gdzie rośnie napięcie pomiędzy niebezpiecznymi przestępcami i równie niebezpieczną policją. To, co rozgrywa się na ulicach miasta to prawdziwy Dziki Zachód. Uzbrojony złodziej Pope Cody (Ben Mendelshon) ukrywa się, uciekając przed polującym na niego gangiem detektywów renegatów. Jego partner w interesach i najlepszy przyjaciel, Barry „Baz" Brown (Joel Edgerton) chce się wycofać z gry, stwierdzając, że dni ich przestępczości starej daty bezpowrotnie się skończyły. Młodszy brat Pope'a, uzależniony od speedu niestabilny Craig Cody (Sullivan Stapleton) dorabia się majątku na handlu nielegalnymi substancjami - prawdziwej dojnej krowie współczesnych rodzin przestępczych, kiedy to najmłodszy z braci Cody, Darren (Luke Ford) naiwnie kieruje się swoją drogą przez ten przestępczy świat - jedyny świat, jaki jego rodzina kiedykolwiek poznała...
W "Królestwie zwierząt" stary świat nieuchronnie się kończy. Co przyniesie ten nowy, tego nikt nie wie, wiadomo jedynie, że niektórych gestów nie będzie można już w nim powtórzyć. Dawne pomysły na życie, na wychowywanie dzieci, na zarabianie pieniędzy stały się bezwartościowe. W rodzinie Cody – mieszkańców Melbourne, rodzinie złodziei – wszyscy czują, że coś się zmieniło. Obrabianie banków przestało się opłacać, łatwe pieniądze zarabia się już tylko na handlu narkotykami. Jakby tego było mało, policjanci złapali ich trop – biegną za nim z obsesją, agresywnie, tyle że już nie na żadnej smyczy. Stać ich na to, by bez specjalnego powodu w biały dzień strzelić z bliska człowiekowi w głowę; stać ich na to, by celować w plecy.
Można by tę fabułę inaczej opisać, krótko i efektownie, na przykład tak: "Królestwo zwierząt" opowiada o grupie gangsterów, których ścigają bezwzględni policjanci. Jednakże to jednozdaniowe streszczenie, choć prawdziwe, nie mówiłoby nic o wyjątkowości australijskiego filmu. "Królestwo zwierząt" to świetne kino, które wymyka się pacyfikacyjnym skłonnościom widza; to coś więcej niż schemat kina gangsterskiego. Zresztą, nie ma tu żadnych sensacji, żadnych scen widowiskowych napadów, niekończących się pościgów. Jeśli broń w ogóle wypala, to skutecznie. Żadnego uciekania przed gradem kul, przeładowywania dziesiątego magazynka. Pada strzał, a zaraz potem pojawia się mokra plama krwi i trup. Żadnej romantycznej gorączki. Niekończąca się demitologizacja, jedynie chłodny opis prymitywnych ludzi, ich prymitywnych zachowań, pożałowania godnych kodów i kodeksów...